Spływ kajakowy Wisła 2020
Kiedy pierwszy raz usiadłem w kajaku, poczułem to magiczne uczucie... Gdy kończyłem mój pierwszy spływ w życiu, wiedziałem, że znalazłem swoją pasję.
Od tamtej pory przepłynąłem wiele kilometrów zarówno na rzekach, jak i jeziorach. I wciąż jeszcze sporo przede mną.
Jednym z moich marzeń było przepłynięcie kajakiem Wisły. Myśl ta towarzyszyła mi przez ponad rok. W końcu podjąłem to wyzwanie i ruszyłem w drogę.
Wisła ma 1047 km długości, co czyni ją najdłuższą polską rzeką. Jest żeglowna przez 941 km.
Swój spływ zacząłem za Zbiornikiem Goczałkowickim. Przed tym zbiornikiem trasa jest mocno utrudniona, jeśli nie niemożliwa. Nie dostałem też pozwolenia na spływ samym Zbiornikiem.
Zwodowałem się około godz 14.00. Początkowo szerokość rzeki wynosiła około 10 m. Nurt był wartki. Tydzień przed moim przybyciem przeszła tędy fala powodziowa spowodowana ulewnymi deszczami.
Odcinek, który spływałem pierwszego dnia, należy do jednych z trudniejszych na całej trasie ze względu na bystrza i mnóstwo wystającego z wody drewna. Przeszkody przy tak silnym nurcie mogą z łatwością wywrócić kajak. Tego dnia czułem się jak na spływie górskim, a nie śródlądowym. Woda ma potężną moc. Nie raz się o tym przekonałem.
Pogoda mi dopisała. Mimo zapowiadanych burz, cały dzień płynąłem w promieniach słońca. Deszcz spadł dopiero po godz. 2.00 w nocy. Na nocleg zatrzymałem się przed pierwszą śluzą w Dworach Długich.
Poranek drugiego dnia był bardzo ciepły, choć pochmurny. Po śniadaniu i szybkim spakowaniu, ruszyłem w dalszą drogę.
Początkowo miałem zamiar płynąć cały czas korytem rzeki, jednak zdecydowałem się na trasę wzdłuż kanałów.
Niestety nie na każdej śluzie na Wiśle było możliwe śluzowanie. Pierwszą przenoskę miałem przy śluzie „Dwory“. Jak zwykle przed przeniesieniem kajaka zrobiłem rekonesans. Następną przenoskę miałem przy śluzie Smolice. Tym razem pomógł mi pracownik śluzy, emerytowany górnik.
Wisła zrobiła się szersza. Jej nurt był wartki, ale wolniejszy niż poprzedniego dnia. Mogłem więc skupić się bardziej na oczarowującej przyrodzie... Aż roiło się tu od dzikiego ptactwa. Spotkałem m.in orła. Drapieżnik kilka razy znikał pośród drzew, by znów powracać i szybować na tle nieba, doskonale widoczny z kajaka nawet bez lornetki.
Wpłynąłem do Kanału Łączany-Skawina i kierowałem się w stronę śluzy w Borkach Szlacheckich. Tu czekała mnie kolejna przenoska - dowiedziałem się wcześniej, że przez śluzę kajak może przepłynąć tylko z inną jednostką. Po drodze spotkałem motorówkę. Osoby płynące motorówką powiedziały mi, że niedługo będą wracać i płynąć w tą samą stronę co ja. Przyspieszyłem tempo, chcąc dotrzeć do śluzy przed nimi, tak aby mieć możliwość przepłynięcia razem z nimi. Płynąłem spokojnymi, stojącymi wodami kanału ponad 17 km. Niestety, motorówka mnie przegoniła – dotarłem do śluzy 30 minut po niej. Czekała mnie jednak miła niespodzianka – pracownik śluzy został przez osoby na motorówce poinformowany, że płynę za nimi i umożliwił mi przepłynięcie przez śluzę
Na nocleg wybrałem okolice Opactwa Benedyktynów w Tyńcu.
Następnego dnia mój szlak wiódł przez Bielańsko-Tyniecki Park Krajobrazowy. Nurt był dość szybki. Minąłem klasztor tyniecki. Usytuowane na wapiennej, stromej skale najstarsze w Polsce opactwo już z daleka przyciągało mój wzrok. Stąd do Krakowa miałem ok. 12 km.
Na przedmieściach Krakowa spotkałem wielu miłośników sportów wodnych. Minąłem śluzę Kościuszko. Płynąc przez miasto podziwiałem zabytkowe krakowskie dzielnice, Klasztor sióstr Norbertanek na Krakowskim Salwatorze, Zamek Królewski na Wawelu. Chciałem zatrzymać się na trochę w Krakowie, ale gdy wpływałem do miasta otrzymałem SMS o zbliżającej się burzy z gradem. Szlak był bardzo ładny. Wisła miała szerokość kilkudziesięciu metrów.
Usłyszałem zbliżającą się burzę. Dopłynąłem do śluzy Przewóz, która usytuowana jest na granicy krakowskich dzielnic Nowa Huta i Podgórze. Gdy czekałem aż śluza napełni się wodą, zaczął padać deszcz. Po minięciu śluzy zrobiłem krótką przerwę na dogodnym brzegu, aby założyć przeciwdeszczowe ubranie. Wróciłem na wodę. Burza była już nade mną. Zaczęło mocniej padać. Woda falowała. Płynąłem dalej, jednak deszcz przemienił się w grad. 5-centymetrowe kulki lodu uderzały we mnie boleśnie, tłukły głośno w kajak. Dopłynąłem do brzegu i nie wychodząc z kajaka opatuliłem się, chroniąc się przed gradem.
Po około 30 minutach burza poszła dalej, a ja ponownie chwyciłem za wiosło. Niestety burza nie dała tak łatwo za wygraną. Błyskawice i grzmoty nad moją głową zmusiły mnie do zatrzymania się i szybkiego znalezienia miejsca na nocleg. Zdecydowałem się przenocować obok warsztatu naprawy barek i statków w Złotnikach.
Czwarty dzień mojej podróży.
Wstałem wcześniej niż zwykle, żeby nadrobić „stracone“ poprzedniego dnia kilometry.
Dzięki „rozpoznaniu terenu” przed wyprawą wiedziałem, że na 119 kilometrze występuje silne, kamieniste bystrze, będące poważną przeszkodą przy niskim i średnim poziomie wody. Podczas całego mojego spływu poziom wody był wysoki, pokonałem więc to bystrze bez większych problemów. To był jeden z plusów wysokiego stanu wody.
Tego dnia pogoda mi sprzyjała. Szybko zdobywałem kolejne kilometry. Mijałem malownicze, nadwiślańskie wsie, pagórki, skarpy. Wiosłowanie umilał mi śpiew wielu gatunków ptaków, które spotkałem na drodze.
Minąłem ujście Dunajca w Opatowcu. Od tego miejsca Wisła zrobiła się szersza. Brzegi były wyższe, bardziej dzikie, porośnięte dużymi chaszczami. W związku z tym miałem problem ze znalezieniem dogodnego miejsca noclegowego.
Około godz. 19.00 zacząłem pływać od lewego brzegu do prawego, szukając jakiegokolwiek miejsca, w którym będzie możliwe rozbicie obozu. Jak już wspominałem, rzeka była szeroka, więc takie kursowanie od brzegu do brzegu pochłonęło mnóstwo mojej energii i zabrało mi dużo czasu, który powinien być przeznaczony na odpoczynek. W pewnym momencie zrezygnowany schowałem kajak w szuwarach i wdrapałem się na wał, przedzierając się przez chaszcze równe mojego wzrostu. Po drodze żałowałem, że nie mam ze sobą maczety do karczowania. Tydzień temu poziom wody był tu wyższy od aktualnego o około 4 metry. Wał, na który wchodziłem był kilka dni temu cały pod wodą. Nic dziwnego, że roślinność była tu niezwykle bujna i zielona. Niestety szczyt wału również porastały gęste, wysokie zarośla, pomiędzy którymi widać było pooraną przez uciekającą wodę, spaloną przez słońce, popękaną glebę.
Nie było tu warunków do przenocowania. Wróciłem do kajaka i popłynąłem dalej. Po godzinie znalazłem wreszcie miejsce, gdzie mogłem rozbić swój namiot. Opału było pod dostatkiem, ponieważ rzeka naniosła tu sporo drewna. Zmęczony szybko usnąłem.
Rankiem po przepłynięciu około 12 km dotarłem do elektrowni węglowej w Połańcu. Tu czekała mnie przedostatnia przenoska przed Warszawą. Zatrzymałem się na prawym brzegu przed jazem i po rekonesansie przeniosłem kajak. Za jazem kłębił się silny, szeroki odwój. Podziwiałem ciekawą konstrukcję tej zapory: jest to jedyny ruchomy jaz na Wiśle. W razie potrzeby woda jest spiętrzana, dzięki czemu do elektrowni dostarczana jest zawsze odpowiednia ilość wody. Za elektrownią temperatura Wisły była znacznie wyższa.
Im dalej od źródła, tym Wisła robi się szersza. Teraz przepłynięcie z jednego brzegu na drugi zajmowało mi czasami ponad 15 min.
Mijałem po drodze wiele ciekawych miejscowości. Przepłynąłem przez Baranów Sandomierski, gdzie znajdowała się przystań promowa oraz zamek nazywany Małym Wawelem. Stąd była prosta droga do Tarnobrzega, który niegdyś stanowił centrum wydobywania i przetwarzania siarki i kwasu siarkowego. Dalej moja droga wiodła przez uroczy Sandomierz. Tuż za nim po lewej stronie znajduje się rezerwat przyrody Góry Pieprzowe. Przepłynąłem też Rezerwat Przyrody Wisła pod Zawichostem. Pomiędzy tymi dwoma rezerwatami do Wisły uchodzi po prawej stronie San.
Wieczorem nie chcąc szukać noclegu tak długo jak wczoraj, zdecydowałem się na pierwsze dogodne miejsce, które spotkałem: piaskarnię w okolicach Annopola. Brzeg był niski, było miejsce na namiot i ognisko. Więcej nie potrzebowałem.
Byłem na 300. kilometrze Wisły.
Zaledwie nastał świt, wstałem, zjadłem śniadanie, zrobiłem poranną rozgrzewkę i spakowałem obóz, aby jak najprędzej znaleźć się na wodzie. Zapowiadał się deszczowy poranek. Był to szósty dzień mojej wyprawy, więc zmęczenie dawało mi się już we znaki.
Przepływałem przez malowniczą dolinę Wisły usytuowaną między Wyżyną Lubelską a Wyżyną Kielecko-Sandomierską. Szerokość Wisły oscylowała między 300 a 400 metrów. Jej brzegi były strome i wysokie.
Dzień mijał spokojnie. Słońce przeplatało się z deszczem. Płynąłem jednym z piękniejszych odcinków na trasie. Mijałem wsie, lasy, kolejne dopływy Wisły (Wyżnicę, Kamienną, Krępiankę, Iłżankę...). Na Wiśle pojawiało się coraz więcej łach, kęp, wysepek. Ptaki wypełniały powietrze radosnymi trelami i gwizdami.
Kilka kilometrów przed Kazimierzem Dolnym przepłynąłem obok Rezerwatu Przyrody Krowia Wyspa, który chroni stanowiska lęgowe wielu gatunków ptaków wodno-błotnych (m.in. krzyżówek, cyraneczek, płaskonosów, czernic).
Za rezerwatem po lewej stronie ujrzałem zamek w Janowcu. Wkrótce dopłynąłem do Kazimierza Dolnego i zrobiłem tu postój na obiad. Z nowymi siłami powiosłowałem dalej. Chmury zniknęły, niebo stało się czyste. Słońce stało wysoko. Wisła delikatnie falowała. Miałem przed sobą urokliwe widoki. Dopłynąłem do Puław. Podziwiałem piękną panoramę miasta.
Za Dęblinem znalazłem ładną, dziką plażę, na której rozbiłem obóz. Był to mój pierwszy nocleg na plaży podczas tej wyprawy.
Następnego dnia pogoda była piękna. Chmury wędrowały po niebie, godziny mijały. Zdobywałem kolejne kilometry. Przede mną pojawiły się odległe kominy elektrowni Kozienice w Świerżach Górnych. Szerokość Wisły wynosiła około 1 km. Dopłynąłem do elektrowni. Nie ma tutaj śluzy, a wybudowany stopień wodny uniemożliwia przepłynięcie kajakiem. Przenoska prawą stroną i płyniemy dalej. Za elektrownią woda była cieplejsza.
Na niebie zgromadziły się ciemne chmury, spadły na mnie wielkie krople. Nie zwracałem na to uwagi. Wiosłowałem szybko, bez wytchnienia.
Zerwał się silny wiatr, a woda zaczęła falować mocno, stawiając mi opór. Wiatr się wzmagał, fale uderzały o kajak. Musiałem zachować czujność i uważać, by wiatr i woda nie wywróciły kajaka. Gdy dopłynąłem w pobliże Góry Kalwarii pogoda poprawiła się.
Między Górą Kalwarią a Otwockiem Wielkim znajduje się Rezerwat przyrody Łachy Brzeskie. Teren tego ornitologicznego rezerwatu obejmuje wyspy, piaszczyste łachy oraz wody płynące Wisły.
Rzeka na całym odcinku była szeroka, a widoki malownicze. Na nocleg zatrzymałem się za kolejnym rezerwatem: Wyspy Świderskie.
Jedenasty dzień mojej wiślanej przygody
Nie dostałem zgody na śluzowanie na śluzie Włocławek. Dzień zacząłem więc od przenoski, która zajęła mi ponad godzinę. Za śluzą zwodowałem kajak i przepłynąłem przez urokliwy Włocławek.
Dzień był wietrzny. Nad moją głową przepływały obłoki, przesłaniając i odsłaniając słońce. Po obu stronach rzekę okalały zielone brzegi. Silny przeciwny wiatr tworzył na wodzie spore fale. Mimo iż walka z falami kosztowała mnie dużo wysiłku, z zachwytem podziwiałem piękno nieznanych mi wcześniej okolic.Przepływałem przez wsie i miasteczka. Za Włocławkiem po prawej stronie zobaczyłem ruiny gotyckiego zamku w Bobrownikach.
Minąłem Ciechocinek - jedno z najbardziej znanych uzdrowisk w Polsce.
W Złotorii przy ujściu do Wisły rzeki Drwęcy widziałem ruiny zamku wzniesionego w XIV w. na polecenie króla Kazimierza Wielkiego.
Po kilku godzinach forsownego wiosłowania, niedaleko przed Toruniem, poczułem, że wiatr zelżał. Na wodzie pojawił się też nurt, który pchał mnie lekko do przodu.
Wkrótce zobaczyłem Toruń. Tuż za nim rozbiłem obóz. Powietrze pachniało rumiankiem. Słońce chyliło się ku zachodowi. Po kolacji i wieczornej rutynie schowałem się w namiocie i w mgnieniu oka zasnąłem.
Rano ptaki urządziły mi pobudkę swoimi śpiewami. Wystawiłem głowę z namiotu. "Dzień dobry" - zdawały się mówić ptasie głosy. Moje ciało było zmęczone i obolałe. Czułem jednak siłę i chęć podjęcia nowego wysiłku. Do morza było tak blisko.
Słońce stało już wysoko na niebie, czas był więc ruszać. Wiał silny wiatr. Poziom wody był wysoki. Powierzchnia Wisły pokryta była grubymi zmarszczkami. Zepchnąłem kajak na wodę. Wiosło w rękę i w drogę!
Kajak kołysał się na falach, które próbowały zepchnąć go z powrotem w stronę lądu. Nie ulegałem jednak żywiołowi.
Przepłynąłem Solec Kujawski. Następnym przystankiem była przepiękna Bydgoszcz. Stąd powiosłowałem umiarkowanym tempem do Chełmna.
W Grudziądzu zatrzymałem się na nocleg w marinie. Postanowiłem zwiedzić miasto. Grudziądz ze swoją swoją niską zabudową ma przyjemny klimat. Z rynku skierowałem swoje kroki do ruin krzyżackiego zamku. Z wieży widokowej podziwiałem przepiękną panoramę miasta. Wisła z tego miejsca wyglądała przepięknie i majestatycznie.
Do morza zostało mi zaledwie 107 km. Zdecydowałem, że pokonam je w jeden dzień. Wstałem o godz. 5.00. Był to 13. dzień mojej wyprawy. O godz. 6.00 byłem już w kajaku.
Poranek był chłodny. Nad wodą unosiła się mgła.
Po upływie kilku godzin wiosłowania moim oczom ukazał się długo wyczekiwany 900 kilometr Wisły. Poczułem w tym miejscu nowy przypływ sił. Wiosłowałem żwawo aż do 930 km. Tu dopadło mnie zmęczenie. Po krótkim odpoczynku podjąłem na nowo wysiłek. Płynąłem, aż moim oczom ukazała się przerwa na horyzoncie. Wiedziałem co ona oznacza. Przede mną rysowała się moja meta - Zatoka Gdańska. Minąłem ostatni 941 km żeglowy Wisły i wpłynąłem na Zatokę.
Udało się! Spłynąłem całą Wisłę!
Moje serce przepełniała wielka radość. Wypłynąłem na pełne morze. Jednak wiatr się zerwał i fale zalewały cały mój kajak. Skierowałem się w stronę brzegu.
Poczekałem na brata, który pomógł mi zapakować kajak na samochód i razem wróciliśmy do Warszawy.